wtorek, 26 czerwca 2012

Krupówkowy Biały Miś

KRUPÓWKOWY BIAŁY MIŚ 1. Na werandę. Zapalić. Trzeci papieros w życiu, pierwszy palony w samotności. Kazik nie wziął z łazienki Cameli. Pewnie dlatego, że w paczce został tylko jeden. Lubił palić w łazience. Polubił. Zwłaszcza zimą. Oficjalnie o tym nie wiedziała. Znajdywała puste paczki za pralką i wyrzucała po cichu do plastikowego kosza. Krztusiła się wycierając twarz przesiąkniętym dymem ręcznikiem i słyszała z drugiego pokoju -I znowu kaszlesz! Zrób coś z tym, na miły Bóg, proszę cię. – Kazik lubił się o nią zatroszczyć. - Dobrze. - Stary ręcznik bezszelestnie wkładała do wiklinowego kosza. Pachnący lasem tropikalnym wieszała na wieszaku. Wieszak zawsze się przekręcał i zawsze zrzucał ręcznik. Nie denerwowała się. Oficjalnie wolno palić tylko na werandzie. Mimo minus piętnastu, swojego papierosa zapali właśnie tam. Trzyma się zasad. Musi. Tego dnia złamałyby już drugą. Zasady nie mają u niej hierarchii. Takim samym przekroczeniem jest papieros w łazience jak ucieczka z pracy. Uciekła godzinę temu. No normalnie uciekła. Siedziała, siedziała, pilnowała, pilnowała, wstała, wzięła płaszcz i uciekła. Tak to czasem bywa, nie? Czasem się zdarza, prawda? Ludzie stawiają się, pracują, zadania, realizują i czasem po prostu czują, że muszą, muszą natychmiast wyjść, wstają i… idą. Nie? Nie. To się chyba rzadko... no cóż, jej się zdarzyło. Właśnie dziś. I trudno. Niech ją wyrzucą. I tak za dużo ich tam pracuje. Nie ma co robić, nudy jakieś. Czterech pracowników galerii miejskiej z braku zajęcia główkuje codziennie jak naprawić automat do kawy. Trzy baby stoją i patrzą jak kolega coś tam naciąga, przeczyszcza, dokręca. „Lekcja anatomii doktora Tulpa. Performance pracowników Galerii Miejskiej w Zakopanem”. Może gdyby powiesić taki plakat, ktoś by w końcu zajrzał. Dwa szaliki, fioletowa chusta, czapka, której nie miała serca wyrzucić, choć pompon urwał się już dawno, i wielki sweter z pomarańczowej włóczki – oto roboczy skafander werandowego palacza tytoniu. Zimno. W końcu to zima. Lubi zimę. W końcu jest Koziorożcem. Za szklaną ścianą widok. Trudno o nim powiedzieć coś więcej. Tył estetycznego, niewielkiego budynku dziesięć metrów dalej. Wcale nie dlatego go nie lubi, że mimo ukończonych studiów i pięciu lat pracy nie stać ją, by w takim zamieszkać, wcale nie dlatego, że do jej starego, wynajmowanego mieszkania na parterze światło wpada tylko do dziesiątej rano. Najgorsza jest świadomość. Kiedy tego domu nie było, z werandy rozpościerał się widok jak z pocztówek. Tatry. Westchnęła. Biała para zakłębiła się tuż przed jej nosem tylko po to, by rozmyć się niepostrzeżenie. Głodna. Normalnie zawsze o tej porze zaczynają przygotowywać sobie z panią Bogusią kanapki i jakąś sałatkę z przyniesionych do pracy produktów. Do tego kawa rozpuszczalna ze śmietanką lub czerwona herbata, w zależności czy akurat się odchudzają. Dziś rano Bogusia chwaliła się , że ma biały ser, jogurt, paprykę i zrobią pastę kanapkową. Świetnie skomponuje się ze świeżymi, razowymi bułkami, które… są w jej torebce, rzuconej pod lustro w przedpokoju. Dziś pani Bogusia zje samą pastę. Sama. Chyba, że poczęstuje nią Basię i Ediego. Potem troszkę popracują, troszkę pogadają. Może nastąpi przełom w kwestii automatu do kawy. Zimno i głód, dwa uczucia, których nie dopuszcza. Jada więc często i małymi porcjami. Dzięki temu, jak sądzi, jej brzuch i pupa są płaskie jak lodowisko. Właśnie dlatego, według pani Basi, zimą, bardzo łatwo marznie. To nie jedyne błędne koło toczące się w jej trzydziestoletnim życiu. Kiedyś, jej tato powiedział, że serce też ma jak lodowisko. Nie miała odwagi zapytać czy chodzi o śliskość czy temperaturę. Pomyślała, że mogłoby to głupio zabrzmieć. W każdym razie wyszła za Kazika. Mają nawet wspólną pasję. Jeżdżą konno. To znaczy kiedyś jeździli, teraz wspólnie wspominają. -A jak cię na konie zabierałem, to nie pamiętasz tego, tak?!- Kazik lubi przywoływać romantyczne chwile. Dużo przy tym gestykuluje. Czasem i o nią zawadzi. Na szczęście nie zawsze jest to twarz. Pamięta jak do niej machał z nad zadu białego konia kłusującego trzydzieści metrów przed nią… czterdzieści metrów…sześćdziesiąt… Pamięta jak zad i mąż znikali jej z oczu. Było smutno. Dziś wiedziałaby co robić. Zniknąć też. Przenieść się myślami w egzotyce miejsce, pod palmę na białym piasku. Słyszeć szum morza, krzyki kolorowych papug. Polarny niedźwiedź gładzi jej plecy, nagle, odwraca ją do siebie, odkręca głowę, zbliża swoje usta do jej… Mimo zimna palniki policzków buchnęły czerwonym żarem. Nie mogła przestać o nim myśleć. Przyszedł do galerii z prośbą, czy może się u nich na górze przebierać i czasem korzystać z toalety. - Byle pijany nam tu nie przychodził, jak to mają w zwyczaju te liski – śmiali się w kantorku, gdy usłyszeli jak białe kłęby sztucznego futra wychodzą z gabinetu pani dyrektor dziękując jej w głos. On będzie z tych porządnych. Tyle wtedy o nim pomyślała. Krupówkowy Biały Miś… jeszcze nazwa. Jak tytuł bajki. Uśmiechnęła się. Nic, naprawdę nic nie zapowiadało, że kolejne wizyty dorabiającego górala z nikąd będą różowym flamastrem kreślić zawijasy po jej solidnie oprawionym życiu. Dość wysoki, blondyn, jasna twarz. Tydzień temu wyszedł do nich na górę, z głową niedźwiedzia pod pachą. Stanął dwadzieścia centymetrów przed czubkiem jej nosa, tyłem, i poprosił, by rozpięła mu zamek na plecach. -Będzie mi łatwiej, a zaraz muszę wracać. Dziś sporo ludzi.- Nigdy wcześniej nie podchodził do niej tak blisko. Z taką swobodą. Woda kolońska bezlitośnie wbijała się w galeryjną, postkomunistyczną boazerię i postkomunistyczne nozdrza pani Bogusi, która od razu zaczęła kichać. Głośno i często. -Na zdrowie! -Trzy razy było! – Bogusia uwielbiała tę wyliczankę. Oczekiwała, że wypachniony góral też ją zna. Góral nie znał. Zapadła niezręczna cisza. -To… na współżycie! He He…- nie wiadomo czemu w ostatniej chwili uratowała reputację Misia w oczach starszej koleżanki. -O właśnie! – góral zaśmiał się łagodnie, chcąc pokryć zmieszanie. - Bardzo dziękuję, do widzenia. Do zobaczenia.- Nigdy nie kłaniał się z takim uśmiechem, tak bezpośrednio do niej. Nigdy jego oczy nie były tak niebieskie. Banał, tak. Nudziły ją historię, w których ona, zamężna poznaje jego, przystojnego i tak rozpalają swoje zmysły długo i nieszczęśliwie. Banał, kiedy ona nie może przestać o nim myśleć a każde usłyszane słowo jej go przypomina. Banał. Coś okrutnego, sztucznego, przeliteraturalizowanego…. Szukając w wielkich kieszeniach pomarańczowego swetra zapalniczki, zrozumiała, że właśnie przeżywa taką historię. Nawet dzisiejszy poranek nie różnił się niczym od pozostałych. Pobudka, 7.30, przekroczenie śpiącego Kazika, wypełnienie siteczka małego ekspresu trzema łyżeczkami kawy, skręcenie, postawienie maszynki na gazie. Łazienka, szybkie przemycie twarzy, zęby, -Kochanie, kawa się zrobiła! – tego typu zdaniem Kazik zwykł rozpoczynać swój dzień. Czasem było to „Kawaaaaaa!”, „Kochanie wyłączysz?”, „Bo się przepali!” w zależności od biometu. Bieg do kuchenki, wyłączenie gazu pod ekspresem, rozlanie do filiżanek, jakieś kanapki. - Śniadanie. – Kazik wstawał dopiero na głos żony formowany w takie o to kulinarne hasło. Wspólny posiłek. Stres czy mąż nie zauważy, jak żona nożem z pasztetu rozsmarowuje na kanapce masło. Mąż bardzo tego nie lubi. 8.00, kąpiel. Połączona z mini rytuałem oczyszczającym aurę. Wtedy dokładnie, aż do bólu szoruje naturalną gąbką swoje śniade ciało, wmasowuje w kształtną głowę szampon do ciemnych włosów, wklepuje w dość szeroki nos maseczkę oczyszczającą pory. Zamykając piwne oczy mruczy kojąco, by mruczeniem oczyścić wewnętrzne organy z negatywnych wpływów zewnętrznego środowiska. Ręcznik, suszarka, ubranie. 8.30. - Pa! Aha, wrócę później. muszę jeszcze zrobić z akumulatorem. – Kazik, już w kurtce, całuje ją w czoło. - Za ładnie się ostatnio ubierasz do tej pracy. Ten sweterek jest tylko dla mnie. Zapomniałaś? – Znika za drzwiami. - Pa - odpowiedziała zatrzaskującym się drzwiom. To zdanie Kazika było jedynym odstępstwem od porannej rutyny. Dopiero teraz, kiedy wyjęła z kieszeni małą, czarną zapalniczkę zrozumiała, że nieopatrzna sugestia męża spowodowała dalszy bieg wypadków. Tak. Ostatnio ubiera się do pracy z większą dbałością. Makijaż oczu wzbogaciła o niebieskie kreski eye-linera. Tak, coraz częściej patrząc w lustro zaczyna się sobie podobać. Nie przebrała swetra. Torebka, kozaki, ciepły płaszcz i ruszyła w drogę po graniach nigdy nie odśnieżanych, zakopiańskich chodników. Punktualnie. Alarm, światła, płaszcz do kantorka. Po piętnastu minutach pomogła wyzwolić się z przyciasnego kożucha, jak zwykle spóźnionej, pani Bogusi. - Busiorz się nie zatrzymał! No mówię, że chamy takie teraz jeżdżą... szkoda gadać. No. Dziękuję. Coś się mi pokurczył ten kożuch, od mrozu chyba, czy co? Licha wie, kiedyś to robili kożuchy… A ja mam, pani zobaczy, jakie smakołyki... - opowieść o świeżym białym serku, o jogurcie i coraz droższej papryce zachęciło ją tylko i wyłącznie do udania się na swoje stanowisko w dużej sali. Cisza i samotność. Nieosiągalne. Serce biło zbyt słyszalnie. Wyjątkowo, żadna z prezentowanych na sali rzeźb nie koiła, nie tuliła.. Odlane z brązu postaci szeptały jedna przez drugą, unisono, w kanonach i fugach. - On dzisiaj tu przyjdzie… - Dziś pierwszy dzień ferii. Mówił, że w ferie na pewno zaglądnie... - Krupówkowy Biały Miś... - A pamiętasz jego gładką skórę na karku, wtedy, kiedy rozpinałaś… - Dziś to on… - Wejdzie do sali, zatrzaśnie drzwi, przekręci klucz, przyciśnie do … - Zacznie całować, drzeć zielony swete… -Przestańcie! – Kantorek, płaszcz, torebka i… wyszła - Co tu? Co tu się stało? – ja zwykle spóźniona Bogusia rzuciła w przestrzeń pustej już sali. Rzeźby milczały… jak to rzeźby. Takim oto sposobem, o dwunastej w południe w poniedziałek, stoi samotnie na swojej werandzie. Zaraża ogniem coś, co już za chwilę bezpowrotnie i po raz trzeci w życiu zatruje jej organizm. O aurze nie wspominając. Wdech i wydech.. I dym. Nie nosem, na boga, nie nosem. Damy nie wydychają nosem. Damy lokują papierosa w ustach niepostrzeżenie, przy wyprostowanych palcach, pamiętając, by w tym czasie utrzymywać ponętne, intensywne spojrzenie. Damy nie parzą sobie przy tym nozdrzy. Damy… -Aaa! mam to wszystko, wszystko w dupie! - rozniosło się po szklanej klatce zakurzonej werandy. Kolorowa papużka, zaskoczona tym, że umie gadać po ludzku, poprawia przypadkową kompozycję chust i szali i z małym uśmiechem wielkiej satysfakcji zgniata na przyniesionym ze sobą spodeczku tlący się biały kikucik. To jej trzeci papieros w życiu. Już wie, że nie ostatni.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz