wtorek, 26 czerwca 2012

Był jak śnieg. Czysty i mogący zmieniać świat nie do poznania. Jedziesz zimą samochodem, mróz minus dwadzieścia, zachodzące słońce powoli zaczerwienia chmury. Niebo dzieli się swoim odświętnym odcieniem z zimnym puchem przykrywającym wszystko co ziemskie i płaskie. Śnieg, tylko on potrafi byś niebieski i czerwony w tym samym momencie. Co by było, gdyby był ciepły i zachował przy tym wszystkie swoje właściwości? Myślę, a strumień ciepłego powietrza z samochodowych nawiewów wysusza moje oczy. Przymykam je. Brykalibyśmy. Wszyscy, cały świat, goniłby po białych przestrzeniach, rzucałby się w zaspy i tkwił w nich z uśmiechem na twarzy. Niektórzy wykopywaliby sobie jaskinie i siadali w nich nadzy, gotowi na chwilową samotność. Na ciszę, jaką może wytworzyć tylko śnieg. Kojarzysz swoje zimowe wieczorne powroty z pracy, te, w których nawet przejeżdżające po białej drodze samochody brzmią jak zabawki pięciolatka? Te, w których przez głowę przebiega ci myśl, a przebiega na pewno, że fajnie jest tak zostawiać ślady na białym chodniku? Był jak śnieg i wiem, że odcisnęłam na nim swój ślad. Niechcący. Nie chcąc żeby aż tak.
-Spójrz w górę, jaki piękny ptak!- wykrzyknął nagle wskazując palcem gdzieś w niebo. Odchyliłam głowę, żeby zobaczyć, a on szybko schylił się, chwycił mój but i odcisnął jego ślad na swojej bieli. Jak panie na poczcie odciskają pieczątki na listach. Niezauważalnie ale słyszalnie. Niemal z hukiem.
Wczoraj zrozumiałam, że on także wyrył się w mojej pamięci. W moim wnętrzu. Zrobił to sam. Nagle, też z hukiem. Andrzej wyskoczył z okna.

Myślicie pewnie, że stało się to wczoraj i piszę to pod wpływem rozpaczy. Nic z tych rzeczy. Siedzę wygodnie, przede mną stół, na nim laptop i moje nogi. Radio mruczy nokturn Chopina. Wczoraj znalazłam pudło z pocztówkami, walentynkami od wielbicieli, starymi czerwonymi stówkami, sreberkami z mini czekoladek Lindt rozprasowanymi i włożonym do starego blaszanego piórnika, i tysiącem innych rzeczy, które w sumie mogłam wczoraj wyrzucić, bo dziś już nie pamiętam co tam jest. Nie wyrzuciłam, będę pokazywać wnukom. Wczorajszy argument pamiętam doskonale. Pamiątki z czasów szkolnych. Bezcenne. Z dna pudła wyjęłam przezroczystą teczkę z plikiem zadrukowanego papieru. Scenariusz. Wtedy przypomniało mi się nasze ostatnie spotkanie. Jakieś sześć lat temu. Ja byłam w klasie maturalnej, on kończył swoje technikum. Zadzwonił.
- Cześć Karolina, super, że nie zmieniłaś numeru od gimnazjum. Andrzej mówi. - nerwowe, poszarpane
-Cześć, Andrzej…?
-Cycu. Cyconiak znaczy. He. Już poznajesz? - nawet trochę agresywne. Poznałam. Tak mówiła tylko jedna osoba. - Słuchaj, jesteś w Poznaniu jakoś teraz?
-Jestem, a co?
-A nic. To znaczy, czy ty. Czy możemy się spotkać?
-No jasne. A coś się stało?
-Nie. Tak. To znaczy tak. Napisałem coś i chciałbym z tobą o tym pogadać.
To był czerwiec siedzieliśmy w ogródku w rynku na wiklinowych krzesłach stojących na zielonej wykładzinie.
Był bardzo wysoki, miał krótko ostrzyżone włosy, nie na tyle jednak, by nie widać było jego małych loczków, opaloną cerę. ostre, niebieskie spojrzenie Czasem nieobecne, czasem szalone, czasem przerażone, czasem kpiące. Kpiło zawsze jedno oko, drugie w tym czasie powstrzymywało jakiś ból. Ból, o który nikt z naszej klasy nie chciał go zapytać. Nikt, łącznie ze mną. Dziwak, nadpobudliwy, lubił pajacować, nie chciało mu się uczyć. Taką wtedy miał opinię. Artysta z pasją. Pracowity, zawzięty, mający w życiu cel. Tak pomyślałam o nim wtedy, w ogródku, kiedy opowiadał mi o założonej z kumplem firmie kręcącej wesela, o tym jak dzięki temu zaczął już odkładać na własną kamerę, o tym jak marzy by robić dobre filmy, o scenariuszu, który właśnie skończył pisać i o tym, że chciałby żebym zagrała główną bohaterką w jego pierwszej produkcji.
Nie pamiętam jak to spotkanie się skończyło, tylko, że życzyłam mu z całego serca powodzenia. Pewnie umówiliśmy się na kontakt, jak przeczytam całość. Pewnie się skontaktowaliśmy na jakimś gadu-gadu i sądzę, że na tym się skończyło. Skończyło… powinnam napisać, że zaczęło. Wszystko co się kończyło w jego życiu zanim zmarł tak naprawdę było zaczynaniem. A może odwrotnie? Wszystko co się zaczynało w jego życiu zanim zmarł zbliżało go do końca? Dopiero śmierć przyniosła mu nowy i dobry początek? W to wierzę. W każdym razie trzy lata po tym jak dowiedziałam się, że z niewiadomych przyczyn wyskoczył z okna, odnalazłam w pudle na dnie szafy scenariusz jego pierwszego, nienarodzonego filmu. Muszę coś z tym zrobić, koniecznie, myślę a nawiewy samochodowe wysuszają moje usta.

1 komentarz:

  1. Witam, jestem przyjacielem Andrzeja Cyconiaka, bardzo zaintrygował mnie ten post i proszę odezwij się do mnie na mail. (camerasep@gmail.com) lub pod nr.tel. 889063742.
    Chciałem o coś zapytać.
    Pozdrawiam!
    Adrian

    OdpowiedzUsuń